Wygląda na spokojną, prawda? Arun jest malowniczo położoną w hrabstwie West Sussex rzeką przypływową, w której sąsiedztwie znajduje się jeden z najbardziej znanych w tej części Anglii pubów ‘The Black Rabbit’. Jest to również popularne miejsce spotkań superów eksplorujących meandry rzeki i wznoszący się na jej brzegu zamek Arundel.
Był początek marca i tego dnia odbywał się tam zjazd harleyowców więc z trudem znaleźliśmy miejsce parkingowe. Podekscytowana przemierzałam brzeg rzeki szukając najlepszego miejsca do startu. Rzeka płynęła dość szybko, ale poprzednie doświadczenia na rzece Cam, gdzie po deszczu nurt jest zdecydowanie bardziej dynamiczny, postanowiłam zejść na wodę.
Moją czujność uśpiła piękna pogoda, zrelaksowani ludzie sączący ciderki na drewnianym pomoście wzdłuż brzegu i wielka radocha z dopiero co odebranych desek Fanatica. Pragnienie ich wypróbowania było po prostu silsniesze.
Bardzo szybko stanęłam na desce i pamiętam, że byłam super zadowolona z jej stabilności. Bardzo szybko jednak prąd zaczął mnie znosić na zacumowaną w pobliżu łódź. Postanowiłam więc spokojnie się od niej odepchnąć i kontynuować wyprawę. Nurt był jednak tak szybki, że z łatwością zabrał deskę w bok i ostatecznie wysunęła się ona spod moich stop, a ja wpadłam do wody.
Poczułam silne pociągnięcie w dół, pod łódź i woda po prostu mnie przemieliła, tak jak robi to fala na morzu. Starając się wypłynąć na powierzchnię praktycznie machałam rękami i nogami w miejscu. Pamiętam, że byłam bardzo zdziwiona swoją niemocą, tym że w ogóle nie mogę płynąć, a brzeg był prawie na wyciągnięcie dłoni. Silny prąd ciągnął mnie pod wodę i pod łódź. Na to przyszła jeszcze deska, która blokowana łodzią dodatkowo mnie nakryła. Gdy ponownie wypłynęłam na powierzchnię wiedziałam, że wszelkie próby płynięcia wpław nic nie dadzą i trzeba się po prostu stamtąd wyciągnąć.
Chwyciłam się liny do której przymocowana była łódź i z wielkim trudem zaczęłam się podciągać. To była naprawdę orka ponieważ prąd nie dawał za wygraną. Pamiętam, że zrobiłam błyskawiczną analizę tego jak długo już jestem w wodzie, bo groziło mi wychłodzenie. Starałam się miarowo oddychać i po prostu podciągać na linie ku brzegowi, na którym zobaczyłam jednego z motocyklistów ze zlotu.
Patrzył na mnie z zainteresowaniem nie zdając sobie chyba sprawy z mojego położenia. Z brzegu wyglądało to pewnie tak jakbym sobie radośnie pływała po upadku z deski. Poprosiłam, żeby pomógł mi wyciągnąć deskę na brzeg. Popchnęłam ją w jego stronę i mozolnie kontynuowałam wyciągnie siebie za pomocą czegokolwiek co mogłam chwycić. Pamiętam, to uczucie gdy dotarłam do brzegu i stanęłam na takiej przybrzeżnej półce i moje dłonie zanurzyły się w gęstym, kleistym błocie – to było wspaniałe, ponieważ byłam już bezpieczna. Musiałam się jeszcze wyrgamolić na brzeg i zaliczyć spacer wstydu wśród biesiadników pubu: kluczyki do auta miał mój chłopak, który nieświadomy niczego popijał z moją mamą drineczki.
Powaga sytuacji dotarła do mnie dopiero gdy ociekająca wodą i błotem spojrzałam z brzegu na z pozoru niewinnie wyglądające miejsce, w którym mogłam się utopić. Wiem, że tego dnia funkcjonowałam na czystej adrenalinie i instynkcie, i cudem sama dałam radę wyciągnąć się z kłopotów, ale było bardzo blisko…
W Anglii takie sytuacje nazywają się “near miss”. Mój przypadek analizowaliśmy na kursie na instruktorów paddleboardingu, ISA SUP Flatwater Coaching, który rozpoczęłam we wrześniu pod okiem doświadczonego SUP ridera z zespołu Fanatic UK, Andy Joyce’a. Pierwsze pytanie, jakie mi zadał to czy miałam, ze sobą leash (smycz) i gdzie była przyczepiona: wokół kostki czy łydki. Miałam ją wokół kostki. Drugie pytanie brzmiało, gdzie popełnilaś błąd? Okazuje się, że na rzekach o szybkim nurcie powinno się nosić tzw. quick-release leashes przyczepione do talii surfera. W razie zagrożenia można je błyskawicznie odczepić jednym ruchem.
Przez brak smyczy lub źle dobrane smycze i kamizelki ratunkowe, wielu superów utonęło ponieważ nie mogli sięgnąć do kostki, czy łydki żeby uwolnić się od deski. Obecnie wszystkie kluby stand up paddleboardingu w UK bardzo promują używanie smyczy. Wręcz usuwają ze swoich stron internetowych zdjęcia, na których surferzy jej nie noszą. Można również sięgnąć po świetny artykuł na ten temat w Standup Journal.
Jak to mówi Ryan James, team rider w zespole Mistrala i czołowy zawodnik w UK: “W razie niebezpieczeństwa na wodzie, dzięki smyczy jesteś przyczepiony do największej rzeczy unoszącej się na powierzchni jaką możesz znaleźć pod ręką – swojej własnej deski.”
Ja nigdy nie schodzę na wodę bez smyczy. Jest obowiązkiem trenera zapewnić najpierw sobie bezpieczeństwo, żeby w razie kłopotów móc pomóc innym. Wszyscy profesjonalni riderzy, których miałam przyjemność poznać, kładli duży nacisk na używanie przede wszystkim smyczy. Warunki na wodzie bardzo szybko mogą się zmienić i bez niej, w ułamku sekundy możemy stracić deskę. Kto próbował gonić deskę przy silnym wietrze, wie o czym mówię.
Tamtego dnia straciłam w rzece Arun swoje pół-węglowe wiosło i iPhone’a, ale zyskałam niezwykle cenne doświadczenie. Poznałam również trochę bardziej samą siebie i to że potrafię zachować zimną krew. Teraz, zanim zejdę na wodę starannie rozpoznaję się w terenie i zasięgam lokalnej wiedzy o charakterze danego akwenu. A potem to jest już tylko czysty SUP fun.
Zestaw asekuracyjny jakiego Ryan James uzywa na otwartym oceanie.Gdy wie,ze moga byc klopoty…
Jeżeli planujecie wyprawę w nasze strony (Cambridge, Londyn) zapraszam na SUP’ową wyprawę szlakiem jednego z najstarszych i najbardziej prestiżowych uniwersytetów na świecie! Dream Big, Paddle Hard! Pozdrawiam,
Ania Nadolna
www.facebook.com/SuperWhale.UK
Facebook
YouTube
RSS