O E-foilu, czyli deskach z hydrofoilem, napędzanych elektrycznym silniczkiem, usłyszeliśmy pierwszy raz jakieś dwa lub trzy lata temu. Właśnie wtedy na dobre rozpędził się boom na różnego rodzaju „latające deski”, czego najbardziej spektakularnym przykładem jest rosnąca popularność wingfoila, a ostatnio również SUP foila. Dzięki nowej generacji bardzo smukłych desek, loty na foilach z wiosłem stały się bardziej przystępne dla „zwykłych śmiertelników” i nie wymagają już wręcz olimpijskiej kondycji, by wzbić się nad taflę wody. Te wszystkie zabawy łączy jeden drobny problem – nauka lotów na foilu.
Pamiętam swoje pierwsze kroki na wingfoilu. Wtedy nie było jeszcze w Polsce szkółek i tak rozpowszechnionych materiałów instruktażowych. Samodzielna nauka metodą prób i błędów była super zabawą, ale zajęła mi kilka tygodni, zanim mogłem z czystym sumieniem powiedzieć: „pierwsze loty na foilu mam opanowane”. Dziś jest to możliwe nawet w ciągu jednego dnia. Właśnie dzięki takim wynalazkom jak E-foil.
Kiedy pewnego pięknego letniego dnia nasz znajomy Alek, prowadzący surf shop ze sprzętem sup, kite i wingfoil, zaprosił nas na testową sesję E-foil, prawie natychmiast wskoczyliśmy w pianki. Byłem bardzo ciekaw, jak taki „elektryk” ma się do napędzanego wiatrem wingfoila, natomiast Ania, która nigdy wcześniej nie miała styczności z foilem, szykowała się do swojej pierwszej próby lotu nad wodą.
Przyjechaliśmy na spot w malowniczym zakątku Międzyodrza, który do tej pory znaliśmy ze spokojnych wycieczek na supach. Loty na foilu po krętych kanałach rzeki? Zapowiadało się wesoło! Zanim jednak weszliśmy do wody, Alek przedstawił nam sprzęt i jego funkcje.
Typowa deska E-foil dla początkujących jest duża, szeroka i ciężka. Zwiększoną wagę powoduje pojemnym akumulator, który mieści się we wnętrzu kadłuba i pozwala na około dwóch godzin lotów. Do deski przymocowany jest hydrofoil z przypominającym torpedę silnikiem. Początkowo lekką grozę wywołuje widok śruby na końcu silniczka, ale Alek uspokaja nas, że żadne „horror story” nas nie spotka. Głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, spadając z deski, zanim jeszcze wlecimy do wody, deska kawałek od nas odpłynie. Po drugie, w dłoni trzymamy kontroler, który odcina napęd, gdy tylko spuścimy palec z głównego przycisku. Jak się wkrótce mieliśmy sami się o tym przekonać, działa to wręcz odruchowo – wpadasz do wody, puszczasz przycisk. Jak w automacie. Oprócz przycisku do włączania silnika mamy jeszcze regulator prędkości, którym ustawiamy, pewnie zaskoczenia nie będzie…, jak szybko chcemy płynąć. Czyli jednym palcem cały czas trzymamy włączony silnik (jeśli chcemy płynąć), a drugim, lub drugą ręką, regulujemy prędkość osobnymi przyciskami. Kontroler jest oczywiście wodoodporny i łączy się ze sterownikiem silnika w desce bezprzewodowo. Mamy go przyczepionego do ręki za pomocną linki z pętlą. Jeśli tylko nie zapomnimy jej zapiąć, nie ma ryzyka zgubienia kontrolera. Na deskę wchodzimy ubrani w piankę, kamizelkę i kask, przeznaczony do sportów wodnych.
Jak do tej pory wszystko wydaje się bardzo proste. Co nas czeka na wodzie? Technika pływania na E-foilu nie jest skomplikowana. Zaczynamy od wejścia na pokład i przyjęcia pozycji klęczącej. Wtedy dobrze jest wypróbować działanie kontrolera i lekko rozpędzić deskę. Nie musimy wcale osiągać jakichś wysokich prędkości, wystarczy kilka km/h. Deska będzie wtedy swobodnie płynęła, bez próby oderwania się od wody, pozwalając nam spokojnie nauczyć się sterowania oraz pierwszych zwrotów. Zmiany kierunku dokonujemy przez skręt ciała w biodrach, podobnie do skrętu na snowboardzie. Po chwili deska zareaguje i zaczyna posłusznie zakręcać. Następnie próbujemy wszystko powtórzyć, ale już na stojąco. Przyjmujemy pozycję z wyraźnym wykrokiem, stawiając przednią stopę na części dziobowej, tylną bliżej rufy i środka pokładu, układając stopę bardziej prostopadle do burt deski.
Gdy już opanujemy pływanie wypornościowe, czyli bez odrywania się od wody, czas na kluczowe zadanie – pierwszy start! Jak oderwać deskę od wody? Tu wkraczamy w świat foila, czyli podwodnego samolotu. Deska zacznie się podnosić, gdy rozpędzimy ją do prędkości wywołującej na skrzydłach foila siłę nośną. W przypadku desek E-foil jest to mniej więcej kilkanaście km/h. Pierwsze wrażenie jest wręcz magiczne, gdy po dodaniu „gazu” nagle zaczynamy unosić się w powietrzu. Niestety ten pierwszy lot zwykle szybko kończy się w wodzie. Początkujący pilot zazwyczaj jeszcze nie wie, że kluczowym elementem jest w tym momencie zdecydowane przeniesienie ciężaru ciała przez biodra do przodu. Ma to na celu zrównoważenie wspomnianej siły nośnej. Jeśli tego nie zrobimy, dziób deski będzie się cały czas unosić, po czym deska nas zrzuci do wody, niczym stający dęba koń. Po kilku próbach wyczujemy, jaki nacisk na dziób jest potrzebny, by deska ustabilizowała pozycję i, zamiast kontynuować wznoszenie, leciała równo do przodu.
Mimo tego, że loty na wingfoilu nie sprawiały mi już problemu, E-foil zafundował mi kilka wesołych kąpieli w Odrze. Tutaj sporą rolę odgrywa ciężar deski, który jest znacznie większy od typowej deski do winga. Masa E-foila wypływa na jego dużą bezwładność, przez co każdy ruch należy wykonywać z pewnym wyprzedzeniem, pilnując, by nie przesadzić z jego siłą. Ma to szczególne znaczenie podczas skrętów. Jeśli wejdziemy w zakręt ze zbyt dużą siłą nacisku na burtę, nie będziemy mieli szansy na skorygowanie pochylenia deski i wpadniemy do wody. Na mniejszych deskach E-foil manewry są znacznie lżejsze i zwinniejsze, ale jest to sprzęt dla zaawansowanych e-surferów, potrafiących wystartować z pozycji leżącej, podobnie do łapania fali na desce do surfingu. Natomiast dużym ułatwieniem podczas manewrów na E-foilu jest brak potrzeby zmiany ustawienia stóp. Praktycznie przez cały czas stoimy w tej samej pozycji. Dlatego nie zdziwcie się, jeśli po godzinie zabawy pojawi się lekki ból mięśni. Nie mówiąc o zakwasach na drugi dzień.
Do opanowania E-foila wystarczą dwa etapy: start i zwrot. Pierwszy z nich powinien się nam udać już w trakcie pierwszej godziny ćwiczeń. Jest do dość proste, szczególnie pod okiem doświadczonego instruktora. Podczas naszej sesji na Odrze Ania pierwszy raz w życiu poleciała na foilu. Było już dla nas jasne, że E-foil jest wręcz idealnym rozwiązaniem do nauki foilowania i przepustką do kolejnych sportów z foilem. Pewne opanowanie zwrotów w pełnym locie może wymagać paru godzin więcej, ale też niewykluczone, że dla sprawnej osoby stanie się to niedługo po starcie.
Największym plusem E-foila jest jego łatwość. Nie jest to sport „dla każdego”, jak choćby SUP, ale spośród wszystkich aktywności foilowych, ta jest zdecydowanie najprostsza. Jeśli zaczynasz myśleć o foilowaniu z wiosłem lub ze skrzydłem, 2 godziny na E-foilu oszczędzą Ci wielu sesji na wodzie i niepotrzebnych frustracji. To też fajna forma rekreacji na wodzie. Dla ludzi uprawiających inne sporty wodne, np. windsurfing, kitesurfing czy wingfoil, E-foil raczej nie stanie się dominującą aktywnością. Ma większą szansę, by stać się alternatywą na bezwietrzny dzień. Niestety dość kosztowną. Za zestaw typu duża deska, foil, silnik, akumulator i sterownik, trzeba wydać około 25000 zł. Mankamentem jest też ciężar deski z akumulatorem. To nie jest sprzęt, który sobie lekko wrzucimy na dach samochodu, lub przeniesiemy kilkaset metrów do wody. Żeby zabawa z E-foilem miała sens, warto mieć albo miejsce do trzymania deski przy wodzie, albo samochód o odpowiednich gabarytach wnętrza i garaż.
Na szczęście jest znacznie tańszy sposób na spróbowanie E-foila. Wystarczy umówić się na pierwszą godzinną lekcję, za którą zapłacicie około 250 zł. Punktów z elektrycznymi deskami będzie w Polsce przybywać. Nasz lokalny, szczeciński, znajdziecie na profilu https://www.facebook.com/efoilpoland.
Sprzęt do testu udostępnił sklep http://esurf.pl
Facebook
YouTube
RSS