Jak z 7 kilometrowej przejażdżki samochodem, która zajmuje góra kilkanaście minut, zrobić blisko 4 godzinny spływ malowniczą rzeką, pełną naturalnych przeszkód, mostów, progów i elektrowni wodnych? Do tego nie wyjeżdżając ani na kilometr z miasta? Wystarczy wskoczyć na Płonię, tuż przy wschodniej granicy Szczecina.
Plan na ostatni spływ był prost. Spotykamy się z Krzyśkiem Foltą na miejskiej plaży w Dąbiu (dzielnica Szczecina), pakujemy supy do jednego samochodu i jedziemy szosą Stargardzką na skraj miasta. Tam wodujemy deski, a następnie spokojnie, przez jakieś 2 godziny z hakiem, płyniemy do ujścia Płoni w Jeziorze Dąbie. Gdy po 2 godzinach mieliśmy zrobione zaledwie 1/3 trasy, było wiadomo, że coś z tymi obliczeniami poszło nie tak ;)
Płonia to mała rzeka w Zachodniopomorskim, zaczynająca się w okolicach Barlinka, a kończąca w Jeziorze Dąbie. Cała jej długość wynosi 72.6 km, z czego kilkanaście ciągnie się w granicy terytorialnej Szczecina. Właśnie ten „miejski” odcinek pragnęliśmy poznać z pokładu supów.
Już od znajomych kajakarzy słyszeliśmy o uroku Płoni. Byliśmy przygotowani na widoki krętej rzeki wijącej się wśród lasu, ale prawdę powiedziawszy, to co zastaliśmy przeszło nasze oczekiwania. Wystarczyło zejść z drogi, zanurzyć się w gęstwinie lasu, by nagle znaleźć się w zupełnie innym świecie. Obok jakaś fabryka kontenerów, wylotowa dwupasmówka z pędzącym sznurem samochodów… Typowy smutek miasta. A 10 metrów dalej zatopiony w drzewach wąwóz z przezroczystą rzeką i szumiącymi śluzami. Normalnie bajka.
Płonia jest dość płytką rzeką, dlatego miałem pewne obawy, czy nie będzie problemów ze statecznikiem. Na szczęście stan wody okazał całkiem wysoki i bez trudu można było puścić się z nurtem w kierunku Dąbia. Jednak już po pierwszych zakrętach okazało się, że nie będzie to leniwy spacerek jak po szerokiej Odrze. Powalone drzewa, pnie w wodzie, wystające konary i mielizny co kilkaset metrów zafundowały nam supowy slalom połączony z torem przeszkód. Trzeba było mocno uważać, by nie zatrzymać się statecznikiem na jakimś kołku, co jak wiadomo przeważnie kończy się lotem do wody. Choć przeważnie mieliśmy tej wody maksymalnie do pasa, to wylądowanie na kolejnym konarze nie byłoby zbyt fajną sprawą.
„Niestety” obserwację dna co rusz zakłócały malownicze widoki. Trudno było oderwać wzrok od tego co się działo dookoła. A kłody pod wodą tylko czekały :) Podzielność uwagi, refleks i wyższy poziom manewrowania deską były kluczem do suchego pokonania kolejnych kilometrów.
W wielu miejscach koryto rzeki przegradzały powalone drzewa. To co dla bardziej wprawnych kajakarzy jest pretekstem do zabawy w forsowanie przeszkody, na supie, szczególnie pompowanym, oznacza przenoskę deski brzegiem. A że było takich atrakcji całkiem sporo, umiejętność we wspinaniu się na brzeg i przedzieraniu z deską przez chaszcze mamy teraz opanowane przynajmniej w stopniu podstawowym…
Im bliżej dopływaliśmy do dzielnicy Dąbie, tym częściej spotykały nas ślady cywilizacji. Mosty drogowe i kolejowe nie były problemem, ale już elektrownie wodne wysadzały nas z rzeki. Za nimi charakter Płoni nieco się zmieniał. Mniej było powalonych drzew, rzeka stawała się bardziej uregulowana, pojawiały się pierwsze zabudowania mieszkalne.
Nie da się ukryć, że od tego momentu krajobraz nie robił już takiego wrażenia jak na pierwszym etapie spływu. Po dotarciu do dzielnicy miasta główną atrakcją stało się już tylko przeskakiwanie mostów z supem pod pachą.
Na finiszu, przed samym ujściem do Jeziora Dąbie, dostaliśmy jeszcze od natury mały prezent w postaci deszczu, a na samym jeziorze watr w dziób i fale. Tak zmoknięci, ale szczęśliwi wylądowaliśmy na plaży miejskiego kąpieliska. W sumie GPS pokazał 13,8 pokonanych kilometrów. Czas 3:53.
Płonia to obowiązkowa trasa dla każdego supera w okolicy Szczecina. Widoki z rzeki na długo pozostaną w pamięci. Wymaga jednak większego doświadczenia w obyciu z deską i szybkiego manewrowania/omijania przeszkód. Trzeba zakładać, że kilka razy wpadnie się do wody, nie raz specjalnie do niej wejdzie, a podczas przenosek przydadzą się buty. Styl na luźnego surfera w szortach i klapeczkach tutaj nie przejdzie ;)
Z pewnością nie był to ostatni nasz spływ tą rzeką. Tak więc do zobaczenia na Płoni!
Facebook
YouTube
RSS