Wenecja Niemiec, setki kilometrów labiryntu kanałów, domy, do których listonosz rozwozi listy łodzią, natura chroniona Rezerwatem Biosfery UNESCO… Oto Spreewald – jeden z najbardziej niezwykłych tworów natury i człowieka w naszej części Europy. Region położony niecałe 70 km od granicy z Polską wzbudził naszą ciekawość już jakiś czas temu. Postanowiliśmy jednak trochę poczekać, aż przyroda wypełni się wiosennymi kolorami i trafimy na sprzyjającą pogodę. Czerwcowa słoneczna niedziela z temperaturą około 28 stopni wydała się całkiem przyjemną okazją.
Już sam pogląd na mapę może wprawić w osłupienie. Tak gęstej sieci kanałów i strumieni trudno szukać w tej części kontynentu. A przynajmniej tej dostępnej na jednodniowy wypad samochodem. Wodny labirynt powstał na Szprewie za sprawą aktywności lodowca w ostatnim okresie zlodowacenia, następnie, już dzięki pracy ludzi, wzbogacił się o kolejne kanały. Spreewald od ponad 1000 lat zamieszkiwał słowiański lud Łużyczan, którego spora grupa wciąż żyje na tym terenie i kultywuje swoje tradycje. Przekonaliśmy się o tym zaraz po dojechaniu do miasteczka Lübbenau/Spreewald, gdy ujrzeliśmy spacerujące po deptaku kobiety w łużyckich strojach ludowych i drogowskazy z polsko brzmiącymi nazwami, jak np. Błota.
Jednak zdecydowany charakter miejscowości nadają kanały, łodzie i kajaki. Co rusz znajdujemy informacje o przystaniach, wypożyczalniach i rejsach wycieczkowych, a po ulicach co jakiś czas mijamy się z samochodem z kajakiem lub canoe na dachu.
Pierwszą i w zasadzie jedyną skuchę zaliczyliśmy szukając dogodnego miejsca z zejściem do wody. Za pierwszym podejściem spróbowaliśmy parkingu w centrum miasteczka, który raz, że okazał się być czynny tylko do 19:00, dwa, po dochodzącym do niego kanale mogły pływać tylko łodzie wycieczkowe. Uprzejma załoga na przystani skierowała nas na niedaleki kemping „Am Schlosspark”, skąd można już było swobodnie wodować supy.
Miejsce sprawdziło się idealnie. Przyjazne zejście do wody, możliwość skorzystania z toalety i tylko 5 euro mniej w kieszeni. Sam parking znajduje się przed wjazdem na teren kempingu, a opłatę za samochód dokonujemy w recepcji. Więcej informacji o Spreewald Natur Camping „Am Shlosspark” znajdziecie na stronie www.spreewaldcamping.de. Jeszcze na etapie pompowania desek dało się zauważyć, że supy nie są tutaj szczególnie częstym widokiem. Wzbudzenie zainteresowania murowane. Kierując się nurtem rzeczki i telefonem z na oko wytyczoną na Google Maps trasą, ruszyliśmy na wodę.
Nurt okazał się bardzo łagodny i… zmienny, o czym przekonaliśmy się dopływając do najbliższego rozwidlenia. Mimo to, płynięcie pod prąd nie było w żaden sposób uciążliwe. Wiele z napotkanych grup kajakarzy pływało w różnych kierunkach, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że nie ma tu jednej „obowiązującej” trasy.
Turystyczna prędkość sprzyjała podziwianiu widoków, przypominających trochę nasze leśne rzeki. Z tą tylko różnicą, że w Spreewaldzie wszystko jest uporządkowane i nie musimy się martwić o powalone drzewa czy inne przeszkody. Nawet śluzy wykonano z myślą o turystyce kajakowej. Te duże można pokonać na dwa sposoby – albo ciągnąc kajak po rynnie z rolkami, albo samodzielnie obsługując ręczną śluzę. Tak, sami zamykamy wrota, wypompowujemy wodę i otwieramy śluzę. Jak kto woli. My zdecydowaliśmy się jednak przenieść deski pod pachą ;)
Po drodze mijają nas całe rodziny w kajakach, łodzie z turystami, towarzyszą niebiesko-granatowe ważki (niestety z kilkoma komarami), jakby zupełnie pozbawione strachu kaczki i równie odważny bóbr, który leniwie płynął koło naszych desek przez kilkanaście metrów.
Kanały Spreewaldu są bardzo dobrze oznakowane, prawie na każdym skrzyżowaniu znajdują się drogowskazy z podanymi odległościami do najbliższej miejscowości. Z mapą w ręku raczej trudno jest się tam zgubić. Płyniesz z pełną świadomością relaksu, co trochę przypomina to spacer po niezwykłym parku.
Nasyceni urokiem przyrody nie spodziewaliśmy się, że najlepsze dopiero przed nami. Jeszcze większy zachwyt zaczął się w momencie gdy wpłynęliśmy między zabudowania miejscowości Lehde. Zabudowania, czyli niezwykle malownicze domy wybudowane na wyspach, do których można się dostać przez małe mostki lub tylko wodą.
Prawie każdy dom wygląda niczym skansen przygotowany z myślą o turystach. Na wielu wołają szyldy z informacją o pokojach do wynajęcia, czekają knajpki i restauracje. Przy każdym domu przeznaczonym do obsługi turystyki znajduje się mała przystań.
Trochę nas zdziwiło, że o godzinie 18 większość z knajpek była już zamknięta. Wygląda na to, iż ruch turystyczny odbywa się tutaj o nieco wcześniejszej porze.
Wtedy też zdaliśmy sobie sprawę, że to już ten czas, kiedy wypada skierować supy do mety naszej wycieczki. W sumie w 2 godziny i 46 minut pokonaliśmy trasę o długości nieco ponad 6 kilometrów. To chyba najwolniejszy wynik z naszych wypraw. I nic dziwnego. Przy takich widokach na każdym kroku nie chce się szybko machać wiosłem! :)
Po spakowaniu desek udaliśmy się jeszcze na krótki spacer po miasteczku. Na lądzie, podobnie do wody, ruch powoli usypiał. Część knajpek była już pozamykana, a po uliczkach kręciły się tylko resztki turystów.
Spreewald okazał się dla nas dużym zaskoczeniem. Mimo, iż spodziewaliśmy się ładnych widoków, nie sądziliśmy aż tak urokliwego i przyjaznego miejsca. Dlatego już teraz planujemy drugą wyprawę do rezerwatu biosfery!
Facebook
YouTube
RSS